Nie jest to ani dramat ani thriller, tylko jakiś bardzo nieudany horror obyczajowy.
Zaczyna się super sztampowo: obóz letni dla chłopców, gdzie konfiskują telefony komórkowe i obowiązkowo dawkują jakieś leki. Akcja toczy się tylko dlatego, że wszyscy zachowują się jak niedorozwinięci i bez najprostszych umiejętności.
W opisie jest odwołanie do "szkoły katolickiej". Nic takiego w tym filmie nie ma, są jakieś niezdefiniowane obrządki zbliżone do "Santeria" lub "La Luz del Mundo".
Film nakręcono ze śladowym scenariuszem lub zupełnie bez scenariusza. Aktorzy to naturszczycy bez zdolności i umiejętności. Zmuszeni przez reżysera/producenta do improwizacji zachowują się zupełnie nieprzekonująco. Są na przykład sceny śpiewania włoskich arii operowych a capella, a jak śpiewa chłopiec to nie dyszkantem ale przewidywalnie typowym dla swojego wieku ledwo-co-kontrolowanym głosem nastolatka przechodzącego mutację.
Odwołań do polskiej kultury czy Polski nie ma, z wyjątkiem jednego przypadkowego wtrącenia w zaimprowizowanym monologu wypowiadanym przez japońskiego nauczyciela. Dlaczego japońskiego też nie wytłumaczono.
Może ktoś się połapie w tym bałaganie jak dokładnie wie co parodiują.